Dorota Michałowska finalistka Miss Polonia 1983
Wrzesień 1983 – Pierwsze po dwudziestu pięciu latach przerwy, wybory Miss Polonia.
Finał w Sali Kongresowej w Warszawie.
A, jak to się zaczęło?
Eliminacje odbywały się wtedy w każdym większym mieście Polski. Ja mieszkałam we Wrocławiu i tu rozpoczynałam swoją „karierę”.
Miałam 18 lat i żadnej wiedzy na temat przygotowania swojego wizerunku. Epoka komuny nie uczyła, jak dbać o siebie i jak wyglądać pięknie. Teraz w każdym czasopiśmie znajdziemy pomoc w zrobieniu makijażu, fryzury czy doboru ubrania. Byłyśmy wtedy „Kopciuszkami”, ale naszą wróżką była intuicja, stara szafa i pomoc koleżanek ( nie zawsze życzliwych).
Z mnóstwem loków na głowie podjechałam taksówką pod dom kultury. Przed wejściem tłum fotoreporterów. Przy tablicy ogłoszeń stoi inna „wylokowana” dziewczyna. Okazało się że na imię miała Halina. Widziała, że wysiadam z taksówki i stwierdziła, że razem będzie nam raźniej wejść do środka. Właściwie to nie pamiętam co było dalej, ale razem z Haliną zakwalifikowałyśmy się do następnego etapu.
W lokalnej gazecie prezentowano nasze zdjęcia, a czytelnicy wybierali swoją finalistkę. Miss Wieczoru Wrocławia ( tak nazywała się gazeta). Została nią Ewa Pąsiek, która weszła także do finału Miss Polonia. Niestety wszyscy o niej zapomnieli, gdyż nie ma jej w m.in. folderze, a w konsekwencji w innych dokumentach archiwalnych. Prawdą zaś jest że w finale było nas 31, a nie 30. To z pewnością przykre dla Ewy.
Przed występem scenicznym agencja zapewniła nam jedno jedyne spotkanie z charakteryzatorką. Dobre i to. Troszkę się nauczyłyśmy, ale do samodzielnego dobrego makijażu wiele nam brakowało.
Nie wiem co było przyczyną, ale wybory Miss Dolnego Śląska oraz inne południowe regiony, zostały zorganizowane w Sopocie w Operze Leśnej. Wrocławianie niestety nie mogli nas oglądać. W ciągu trzech dni wybierano finalistki. Jurorzy wybierali dwie a pięciotysięczna publiczność Miss danego regionu. Ja zostałam wybrana przez publiczność. Jako Miss Dolnego Śląska otrzymałam szarfę i trzy sztuki kosmetyków firmy Catzy of Poland (głównego sponsora konkursu Miss Polonia). Gdy na scenie stałyśmy już jako finalistki, Halina powiedziała do mnie: „wiesz cieszę się nie z tego, że jestem, ale, że znowu jesteśmy razem”. To była miła chwila. Wspierałyśmy się w trudnych sytuacjach, a czasami było naprawdę ciężko. To nie był okres, by chwalić się udziałem w tej imprezie. Wszystkie gazety pisały o nim negatywnie szukając tylko sensacji. Społeczeństwo nie było przychylne wobec kandydatek. Wiele razy chciałam zrezygnować, ale wsparcie rodziców i o dziwo, moich nauczycieli w szkole doprowadziło, że zostałam do końca.
Z Sopotu pamiętam ogromną tremę przed indywidualnym wyjściem na scenę, gdy miałyśmy zatańczyć. Pierwsze w życiu wystąpienie przed publicznością. Tylko ja, mój taniec i pięć tysięcy gapiów. Nogi trzęsły mi się przed wyjściem, jak galareta! Dwunasto centymetrowe szpilki nie dawały poczucia bezpieczeństwa, szczególnie, że wcześniej nie chodziłam na takich obcasach. Udało się. Nie zleciałam ze schodów na scenie.
Po wyborze finalistek pozostał wyjazd do Warszawy.
Zakwaterowano nas w Chylicach w ośrodku pod Warszawą. Rano śniadanie, wyjazd na próby, przerwa na obiad ( we własnym zakresie ), znowu próba do wieczora, powrót do ośrodka, kolacja i tak co dzień. Kilka dni prób na opanowanie układów to zbyt mało, nie mówiąc już o jakimś obyciu ze sceną. To była katorga! Całe dni na nogach w tych wysokich obcasach. Wieczorem padałyśmy ze zmęczenia.
Finał w Sali Kongresowej trwał trzy dni. W czasie występów nie miałyśmy żadnego wsparcia. Każda z nas musiała sama przygotować stroje, makijaż, fryzurę. Nie wolno było przyprowadzić do garderoby kogoś, kto pomógłby przed występem w przygotowaniach. Jednak później okazało się, że kilka dziewczyn miało panie, które robiły im makijaże. Jest oczywiste, że makijaż sceniczny jest inny od codziennego, ale trzeba umieć go zrobić. Ja nie wiedziałam wtedy co to jest podkład pod makijaż, a pędzel do pudru widziałam po raz pierwszy, gdy innym dziewczynom robiono makijaż przed wyjściem na scenę. Do dziś mam tą scenę przed oczami. W taniej sukience, z fryzurą wymyśloną przez siebie i próbą czegoś czego nie można nazwać makijażem wychodziłyśmy na scenę. Nie było billboardów więc publiczność nie widziała twarzy z bliska. Wydano gazetkę dla publiczności, gdzie umieszczono zdjęcia twarzy i na tej podstawie publiczność miała jakąś orientację. Niestety zdjęcia były okropne!!! Czarno białe, rozmazane i wyglądały jak ze słupa ogłoszeniowego z podpisem : „wyszła z domu i nie wróciła”. Jednak łatwo było zauważyć, że kilka dziewcząt, pomimo kiepskiego papieru miała całkiem niezłe fotki. Czyżby reszta była nie fotogeniczna?
Jednak mimo niezbyt udanych strojów, rozczochranych fryzur, kiepskiego makijażu
i okropnych zdjęć, razem z Haliną cieszyłyśmy się z tego pobytu traktując to jako przygodę. Dla młodej dziewczyny, która czas spędza w szkole, w domu i czasem na podwórku
z koleżankami, była to odskocznia od codzienności. Coś zupełnie innego. Inny świat, inni ludzie, inne zadania. Szkoda tylko, że nie było czasu, by bardziej zaprzyjaźnić się
z rywalkami. Chociaż nie wiem czy jest to możliwe tak naprawdę. Podczas, gdy jeszcze
w Sopocie panowała miła i życzliwa atmosfera, to w Warszawie zaczęła się konkurencja, brak przychylności, ciągły pośpiech i ogromny stres.
Po finale odbyło się coś w rodzaju konferencji prasowej. Poczęstowano nas szampanem, zrobiono kilka zdjęć i pozostawiono samym sobie. Na pamiątkę pozbierałyśmy parę autografów i - do domu. Bajka skończona!?
Gazety znów zaczęły pisać. Z pewnością nie przeczytałam wszystkich, ale te, które miałam
w ręce były negatywne. Co gorsze, pisano źle o samych uczestniczkach! Kpiono z nas, robiono niesmaczne aluzje, wymyślano historie. Np. w jednej z gazet napisano, że poszłam na spacer z jednym panem, który był i jest obecnie osobą publiczną. W obecnych czasach plotki w gazetach są normalne, ale wtedy wszyscy wierzyli w to co jest napisane. Dla osiemnastoletniej dziewczyny było to koszmarne. Czasami tak się we mnie gotowało, że chciałam napisać do niektórych reporterów, ale mijało mi i nigdy tego nie zrobiłam. Byłam, widziałam, a czytałam jakby zupełnie o innej imprezie. Od tego czasu na wszystkie artykuły patrzę z przymrużeniem oka.
Po powrocie do Wrocławia, dzięki mojemu profesorowi ze szkoły, poznałyśmy razem
z Haliną pana Jana Akielaszka ówczesnego szefa Klubu Dziennikarza. Otrzymałyśmy honorowe karty wstępu do klubu i czasem przychodziłyśmy tam na pierogi. Pan Jan był dla nas, jak dobry wujek - wspaniały człowiek. Poznał nas z wieloma ciekawymi ludźmi
z Wrocławia, bo cała śmietanka właśnie tam się spotykała. Zorganizowaliśmy spotkanie dla pań chcących dowiedzieć się więcej o konkursie, napisaliśmy artykuł w gazecie lokalnej, poprowadziłam Rajd Polski jako prezenterka i na tym koniec. Były to miłe chwile.
Z pamięci wymazałam przykre wspomnienia, ale żal mi, że nie mam żadnych pamiątek z tego okresu. Dostałam tylko jedno grupowe zdjęcie i to wszystko!
Czy było warto? Była to bardzo, bardzo ciężka praca, było ciężko, czasem przykro, ale warto było. Teraz inaczej postrzega się takie imprezy. Można z dumą mówić, że było się
w finale, ale przez wiele lat ukrywałam swój udział i nie mówiłam o tym. Gdy ktoś coś pytał, odpowiadałam– oj to było tak dawno… nie ma o czym mówić. To był świat jakby za inną kurtyną. To były „panienki” które szukają nie wiadomo czego. Świat sceny okryty był tajemnicą, aferami, sensacją i tematem kto z kim się zadaje lub zadawał. Uczestniczki uważano za próżne i głupiutkie. Mój udział w konkursie został tak skomentowany przez jedną z osób: „nigdy bym się tego nie spodziewała po Dorocie”
Opinie społeczeństwa były takie, że mądre, inteligentne i naprawdę ładne nie idą na taką imprezę.
Całe szczęście, że minęły te czasy prostego myślenia i teraz być tam to zaszczyt! Ja zawsze będę namawiać dziewczyny, by spróbowały. Nie jest ważne, by wygrywać, ważne jest by doświadczać nowych wrażeń.